niedziela, 6 czerwca 2010

wtorek, 1 czerwca 2010

|| Wojna Światowa:

http://www.youtube.com/watch?v=KlkapRBJZrw

http://www.youtube.com/watch?v=LKmwIpaBOZ

Łagry Workuty.

Zanim w 1953 roku wybuchł pierwszy strajk w północnym obwodzie GUŁagu, w mogiłach workuckiej tundry pochowano Polaków być może więcej, niż w Katyniu. Każdy trup był nagi.


Linię kolejową do Workuty budowali łagiernicy. Podobno pod każdym podkładem leży jeden z nich

Zima trwa tu dziewięć miesięcy, noc polarna - pół roku. Latem kąsają chmary komarów i jadowitych meszek. Wokół miliony hektarów tundry i ani jednego drzewa. Jest za to węgiel. Na nim wyrosła Workuta. Do jego wydobycia władza radziecka przez kilkadziesiąt lat wykorzystywała tysiące więźniów - Rosjan, Polaków, Bałtów, Niemców, Bułgarów, wrogów władzy radzieckiej, domniemanych szpiegów, morderców, złodziei i recydywistów. Każdy transport tych niewolników funkcjonariusze NKWD witali słowami: będziecie pracować tak długo, aż zdechniecie.








Zdychali masowo, choć nie ma na ten temat urzędowych danych - władze Rosji nie zezwalają na otwarcie wszystkich archiwów. Według szacunków opublikowanych przez Stowarzyszenie Łagierników Żołnierzy Armii Krajowej umieralność sięgała 30 procent w skali roku. Zesłańcy umierali z wielu powodów: z zimna, wycieńczenia, strzału w głowę, wielu wybierało śmierć samobójczą. Z materiałów workuckiego oddziału Stowarzyszenia „Memoriał" dokumentującego zbrodnie stalinowskie wynika, że około 10 procent zesłańców stanowili Polacy. Ilu dokładnie zginęło - nie wie nikt. Po zarchiwizowaniu niewielkiej części dokumentacji NKWD ustalono, że w Łagrze Workuta śmierć poniosło 4176 osób narodowości polskiej. Po przebadaniu pozostałych dokumentów może okazać się, że liczba polskich ofiar będzie nawet kilkukrotnie większa.

- W łagrach Workuty umierało się nie tylko w kopalniach - mówi Aleksandr Kałmykow, z workuckiego oddziału Stowarzyszenia „Memoriał". - Dokumenty mówiące o liczbie ofiar wśród łagierników budujących linię kolejową są nieznane. Przysłowie mówi, że pod każdym podkładem kolejowym na drodze do Workuty leży jeden człowiek. Moim zdaniem jest ich znacznie więcej.

Historia wszystkich Polaków skazanych na powolną śmierć w Workucie zaczynała się tak samo - w bydlęcym wagonie. Pierwsze transporty na północny-wschód wyruszyły tuż po wtargnięciu Armii Czerwonej na ziemie II Rzeczpospolitej w 1939 roku. Jednak większość zesłańców wysyłano tu po zakończeniu II wojny światowej.




Dla setek osób podróż do łagru nigdy się nie rozpoczęła. Skonali w stojących na bocznicach wagonach, które na odprawę czekały po kilka tygodni. Zamknięci w nich ludzie nie dostawali jedzenia ani picia.
„Pierwsze konały dzieci. Matki nie chciały oddać ich ciał, które szybko zaczęły się rozkładać. Odór był nie do zniesienia. Dochodziło do dantejskich scen, gdy inni uwięzieni wyrywali matkom martwe dzieci i wyrzucali przez niewielkie okna pod dachem wagonów." - relacjonował wywózkę Polaków z Wilna Piotr Pietkiewicz w swojej książce „Farba T".





Gdy pociąg wreszcie ruszał, sytuacja zesłańców jeszcze się pogarszała. Po dzieciach umierali starsi i schorowani. Później zabijał mróz. Workuta położona jest 160 km za kołem polarnym i nawet przyzwyczajeni do tęgich mrozów Rosjanie twierdzą, że tutejsza zima jest bardzo ciężka. Arktycznych wichrów nie powstrzymują żadne przeszkody. Jeszcze dziś, w XXI wieku, do Workuty nie prowadzi żadna droga. Łączność ze światem zapewnia pojedyncza nitka kolejowa i lotnisko.


- Węgiel w Workucie odkrył w 1931 roku Gieorgij Czernow, wybitny radziecki geolog - mówi Galina Spicyna, Główny Kustosz Muzeum w Workucie. - Dwa lata po jego odkryciu przybył tu pierwszy, pieszy transport więźniów. Na miejscu dzisiejszej dzielnicy Rudnik powstał łagier i kopalnia. Wszystkie kopalnie, wszystkie baraki, nawet wieże wartownicze wznosili więźniowie. Mechanizm powstawania nowych łagrów był prosty. W miejscu gdzie zaczynano wydobywać węgiel, natychmiast powstawał obóz, którego więźniowie stanowili darmową siłę roboczą. Wszystkie dzielnice miasta, wszystkie pasiołki stoją na miejscu dawnych obozów.






Obóz to dla wielu ludzi miejsce, w którym nie tylko się umierało, ale także trzeba było żyć. W kategoriach socjologicznych nie był tłumem pędzonych na wyniszczenie ludzi, lecz przemyślnie zorganizowanym społeczeństwem koncentracyjnym, zhierarchizowanym, bo bez hierarchii społecznej obóz nie mógłby działać samoczynnie. Vorarbieiter to więzień o podrzędnej funkcji lub po prostu nazwa starego, doświadczonego łagrowca. To człowiek, który wie, że przeżyć obóz można jedynie, gdy się przyjmie tutejsze reguły gry i który postanowił przeżyć za wszelką cenę. Warunkiem tego jest przystosowanie i egoizm, uległość wobec prześladowców i bezwzględność wobec współwięźniów. Jest to człowiek, który dzięki własnej przebiegłości i zaradności zdobył pewną pozycję w obozie, to szeregowy pracownik wielkiego przedsiębiorstwa eksterminacji, który wciągnięty w zbrodniczy system, mimo woli staje się w jakimś stopniu jego współ założycielem. Nie chce się wykazywać, ale nie może podpaść; nie bije z własnej woli, nie znęca się, nie denuncjuje, nie okrada indywidualnego więźnia, lecz zbiorowość. Ich zachowanie ma, więc charakter świadomej, kontrolowanej czynności, pozwalającej wykorzystać wiedzę o tym, jak przetrwać w obozie koncentracyjnym, w tym sensie ludzie ci przeszli swoistą ewolucję postępową, gdyż pojawiły się u nich nowe cechy, zwiększające zdolność do życia w warunkach ekstremalnych. Okraść współwięźnia to grzech, natomiast ten sam czyn wobec esesmana zasługuje na pochwałę. Kradzież kradzieży nierówna. W kategoriach moralnych przechodzą oni jednak ewolucję wsteczną. Normalni ludzie, w prawidłowych warunkach reagują na ogół głęboko na zagrożenie śmiercią, a jeszcze głębiej na samą śmierć. Istotnym składnikiem zmian w systemie wartości więźniów jest zobojętnienie na śmierć, wywołane jej masowością. W obozie między życiem a śmiercią przebiegała cienka, łatwa do przekroczenia linia. Obozowe piekło sprawia, że ludzie stają się nieczuli, gotowi krzywdzić innych, zadawać ból. To świat, w którym matki, by przeżyć, wyrzekają się dzieci, a ojciec zabija syna za kromkę chleba. Człowiek, aby mógł przeżyć obóz musi przestać być człowiekiem, musi odrzucić wszystkie obowiązujące na wolności prawa i zasady moralne, a przede wszystkim musi wyzbyć się nadziei na przeżycie. Najważniejsze jest zdobycie pożywienia. Straszliwy głód zabija w ludziach resztki człowieczeństwa. Więźniowie wiedzą, że "Kto ma żarcie, ten ma władzę", a kto ma władzę, ten ma większe szansę. Obóz tworzy nowe prawa obozowe, rządzi się odmiennymi prawami, z naszego punktu widzenia jest to bezprawie. Trudno nam pojąć te obozowe "prawa", ale nie rozumieli ich nawet ci, którzy przeżyli obóz.
Do zmian tych należy przede wszystkim nienaturalna obojętność na śmierć i całkowity brak reakcji na nieludzkie cierpienie. Ten straszliwy egoizm pozwala żyć, nie tracić energii dla innych.